Gazeta Łódzka 8 lutego 1994 dodatek Kultura
O listach miłosnych i nie tylko
Swój zawód akceptuję do końca
z Kamilą SAMMLER rozmawia Dorota CHRUŚCIEL
Fot. Tymoteus
Spotykamy się w garderobie. Mimo wiatru i pluchy za oknem jest w dobrym nastroju, przygotowana do rozmowy. Ze swojej dużej. skórzanej torby wyciąga kartkę, na której spisała najważniejsze role.
– Kończyłam szkolę teatralną w Krakowie. Z sentymentem wspominam moje role we Wrocławiu, ale naprawdę uczuciowo związana jestem z Łodzią, z zespołem Teatru im. Stefana Jaracza. Zaczynałam w Kaliszu od roli Racheli w „Weselu”. Podczas pierwszego pobytu w Łodzi dostawałam zadania różnorodne gatunkowo – Dziewica, Ewa w „Dziadach”, Lucy w „Operze za trzy grosze”, śpiewałam i stepowałam w „Huśtawce”. Dużo satysfakcji i przyjemności przyniosła mi praca w Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie grałam Kunegundę w „Kandydzie” Woltera, w reżyserii Wojtyszki, Sarę w „Iwanowie” Czechowa, Lucyllę w „Śmierci Dantona” Buchnera, panią de Tourvelle w ,,Niebezpiecznych związkach”, Jessicę w „Kupcu weneckim” Szekspira. Po powrocie do Łodzi ważne są dla mnie role w „Pępowinie”, „Madame de Sade” i właśnie w „Listach miłosnych”. Zagrałam również w kilku przedstawieniach teatru TV, w filmie telewizyjnym ,,Bohun i Kmicic” oraz w duńskim filmie kinowym ,,Kajs fodelsdag”.
Uważa, że Teatr Jaracza pod dyrekcją Waldemara Zawodzińskiego stabilizuje pozycję teatru artystycznego, ambitnego. Wierzy, że jest w nim miejsce dla niej. Bardzo dużo energii poświęca teatrowi, w związku z tym ma jej mniej w życiu codziennym. Trudno jej pogodzić pracę zawodową z prywatnością, ale stara się. Martwi ją jednak fakt, że za mało czasu poświęca swojemu dziecku. Syn Eryk ma siedem lat.
– Aktorstwo przyszło do mnie wcześnie i niejako w sposób naturalny. Z pewnym rozrzewnieniem wspominam swoje pierwsze role – Kopciuszka i Ani z Zielonego Wzgórza. Swój zawód akceptuję do końca. To rodzaj chronicznej choroby, z której trudno się wyleczyć. Nie można sobie pozwolić na przerwę, trzeba doskonalić się cale życie. Ten zawód narzuca konieczność kształcenia, np. głosu i sprawności fizycznej. Wiele ról wymaga przecież ogromnej kondycji – to ważne elementy warsztatu. Natomiast tworząc postać korzystam z własnej wyobraźni i intuicji. Muszę czuć, że pierwsze kroki są dobre, są akceptowane Dostaję wtedy skrzydeł – wydaje mi się, że wszystko jest możliwe, wszystko mogę zaproponować. Podstawą jest to, że wierzę we własną koncepcję roli, choć liczę się z uwagami reżysera, scenografa, kolegów. Ale przede wszystkim to ja szukam, wymyślam. proponuję. To dzięki aktorowi ożywa postać literacka. Staram się, by pierwszy impuls wyszedł ode mnie, a reżyser pomógł mi w nadaniu formy, okiełznał moją wyobraźnię i niekonsekwencję. Duża rola musi mieć pewną kompozycję, mieć swój rozwój i punkt kulminacyjny. Dobrze jest, gdy reżyser czuwając nad całością, poświęca czułą uwagę aktorowi – tak było w przypadku Tadeusza Junaka. Inne doświadczenia dala mi praca z Maciejem Prusem czy Tadeuszem Mincem. Nie mam swojej wymarzonej roli i lubię, gdy mnie coś zaskakuje. Niespodzianką była dla mnie rola Melissy w ,,Listach miłosnych”. To wspaniałe, trudne zadanie. Muszę znaleźć w sobie emocje, które bliskie są młodej dziewczynie i dojrzałej kobiecie. Autor jako jedyny kontakt z partnerem proponuje słowo, nawet słowo odczytane. Starałam się, aby w tym przedstawieniu to słowo mówiła osoba żywa, reagująca na partnera (choć go nie widzi). Starałam się grać tę postać w całej złożoności jej problemów psychofizycznych. Melissa nienawidzi pisać, bo list nie przenosi jej emocjonalności. Niestety, jest na to skazana. Nie boi się odkryć tego, że w listach ludzie są tacy, jakimi chcą być, jakimi pragną być widziani przez innych. Wie, że stwarzają pozory.
Kamila Sammler również nie lubi pisać listów. Nic – według niej – nie zastąpi żywego, osobistego kontaktu. Gest, uśmiech, spojrzenie wyrażają więcej niż słowo. Melissa jest osobą bliską jej emocjonalnie. Chciałaby ją ciągle wzbogacać, pogłębiać, bo czuje, że Melissa pozostawiła jeszcze jakąś tajemnicę, którą ona może w niej odkryć.
– Pracując nad tym specyficznie skonstruowanym dramatem mieliśmy jednak nadzieję, że widzowie będą mogli znaleźć w nim swoje problemy, utożsamić się z losem bohaterów. uświadomić sobie prawdę, że nie do końca mają wpływ na swoje życie. Melissa swoje przegrała, ale w sztuce życie i miłość nie kończą się wraz ze śmiercią. Teatr wydobywa to, co niedopowiedziane, tajemnicze, niejasne zgoła metafizyczne i to jest ten skarb, który znajduje w teatrze aktor. Ten klimat podkreśla scenografia Ryszarda Kai i muzyka Leszka Orlewicza. I to jest prezent, który aktor dostaje od utalentowanych artystów.
Prywatnie najlepiej czuje się w domu z rodziną.
– Oczywiście, problemy zawodowe mają wpływ na życie prywatne, dlatego nie chciała być niezadowoloną, sfrustrowaną aktorką. Dobra rola, dająca satysfakcję, to coś, co rozprasza wątpliwości, dodaje odwagi, przezwycięża nieśmiałość. Z kolei życie uczy pokory wobec zadań, które przynosi praca w teatrze.
Odczuwa tremę, ale nie paraliżującą, lecz mobilizującą – rodzaj podniecenia.
– Mówi się, że świat należy do odważnych, przebojowych. Ja taka nie jestem. Czasem w życiu brakuje mi przebojowości, ale nie jest to brak odwagi. Przyjmę każde wyzwanie. Nigdy nie rezygnuję bez walki.